Wywiad z arcymistrzem Jewigienijem Swiesznikowem – wybitnym teoretykiem i legendą szachów.
Stanisław Zawadzki: Na początek chciałbym Pana spytać o relację z patronem naszego turnieju, Mieczysławem Najdorfem. Kiedy pierwszy raz spotkał pan tego niezwykłego arcymistrza?
Jewigienij Swiesznikow. To było podczas meczu o mistrzostwo świata w 1969 roku, na którym grali Petrosian i Spasski (wygrał wówczas Borys Spasski przyp.red.). Przeszedłem na salę gry z równie młodym wówczas Anatolijem Karpowem. Jakimś trafem, choć nie byliśmy wówczas jeszcze bardzo dobrymi szachistami, udało nam się dostał do centrum prasowego. Tam ujrzeliśmy niespotykany obrazek – najlepsi szachiści z całego Związku Radzieckiego, między innymi mistrzowie świata, wszyscy okrążali stolik, przy którym siedział starszy pan. Widać było, że jest centrum zainteresowania największych szachistów tamtych czasów.
S.Z. A w późniejszych latach jak układała się pana znajomość z Najdorfem?
J.S. W latach 70. spotykałem go kilkukrotnie na turniejach. Bardziej poznałem go jednak później, podczas meczu pretendentów Poługajewski-Korcznoj, rozgrywanego w Buenos Aires. Byłem wówczas sekundantem Poługajewskiego, lecz najbardziej właśnie zapamiętałem Miguela. To, co najbardziej wówczas rzuciło mi się w oczy była energia tego siedemdziesięcioletneiego zawodnika. Mimo swojego wieku był pełen energii, żywiołowy, nawet oglądał się za dziewczętami. I pamiętam jego siłę w partiach błyskawicznych. Choć uważałem się za niezłego blickarza, w partiach w Miguelem bardzo często musiałem uznawać wyższość mistrza. Raz zagraliśmy dziesięciopartiowy mecz – remis 5-5 uważam za jeden z większych sukcesów w moim życiu.
S.Z. Obaj panowie znani są jako wybitni teoretycy. Tak się składa, że obaj panowie zostali już na zawsze uwiecznieni w nazwach bardzo popularnych wariantów obrony sycylijskiej. Czy zdarzało wam się na ten temat rozmawiać
J.S. Na temat naszych debiutów nie rozmawialiśmy, jednak Miguel pokazywał mi warianty w innych debiutach. Jeden z nich mógł uratować mecz dla Poługajewskiego.
S.Z. Wróćmy może do bliższych nam czasów. Gra pan w Warszawie bardzo dobrze, znajduje się pan w ścisłej czołówce zawodów. Jak panu się podoba Festiwal?
J.S. Bardzo mi się podoba. Niedaleko sali gry mam piękny park, do którego chodzę na spacery, mam też pokój z klimatyzacją i basen na miejscu. Niczego więcej nie potrzebowałem do szczęście (śmiech) Sala turniejowa i sam turniej również bardzo mi przypadły do gustu
S.Z. Dziękujemy zatem za opowieści o Najdorfie i życzymy powodzenia w dalszej części turnieju